Wspaniałomyślna, piękna, trójka dzieci, mąż zakochany po uszy od pierwszego wejrzenia. Praca w zawodzie, dom w budowie. Miała 48 lat, kiedy dowiedziała się, że ma raka.
Pixabay.com
Nie można jej było leczyć chemią, jedynie pogorszyłaby jej stan, od zawsze borykała się z anemią. Dwa lata chorowania. Mąż – buddysta – dzień w dzień w intencji żony praktykował – to forma wschodniej modlitwy. Wspólnik poszedł mu na rękę – mógł pracować w domu. Pielęgnował, karmił, przenosił, wspierał swoją ukochaną w każdym momencie życia i centymetrze ciała. Gdy była jeszcze zdrowa, powiedziała mu, że może umrzeć przed pięćdziesiątką. Umarła, w domu, w objęciach męża, kilka dni po tych właśnie symbolicznych urodzinach. Trzy dni wcześniej odstawiła wszystkie leki. A jeszcze wcześniej przedyktowała Jurkowi, bo już sama nie miała siły tego uczynić, list adresowany do nas – przyjaciół. Powiedziane było tam m.in. to, byśmy się nie smucili po jej śmierci, że miała dobre życie i zawsze będzie z nami. Że „spotkamy” ją w tych miejscach, które ukochała w swoich rodzinnych stronach.
Nie raz myślałam o tym, jak Danusia za zdrowej części życia o śmierci mówiła. Sądziłam, że boi się starości, nie chce się pomarszczyć, zniedołężnieć, słowem, bezpowrotnie pożegnać z urodą i witalnością. Ale Danusia na takie uproszenia była za mądra i za szlachetna. Potem przyszło mi do głowy, że czuła, że jej życie jest spełnione – małżeństwo dobre, dzieci odchowane, przyjaciele sprawdzeni. W końcu mnie olśniło: była głęboko uduchowiona – śmierć traktowała jako przesmyk między formami bytu.
Cierpieli i tęsknili, na pewno. Choć bez szlochów i spazmów, udręczania siebie i innych. Danusi rycerska zgoda na to, co niesie los, wlała w nich moc, by żyć dalej. Nie zastygnąć na lata w żałobie po ukochanej mamie i żonie. Wzajemnie dawali z siebie to co najlepsze – nie było tu fuszerki, ignoranctwa, tylko empatia i otwartość na drugiego. Danusia ułatwiła bliskim oswajanie niełatwych emocji towarzyszących jej odchodzeniu, oni dali z siebie wszystko, by ona czuła się bezpieczna i troskliwie zaopiekowana. Tyle mogli wszyscy dla siebie zrobić. Co dalej? Jurek szybko dość ożenił się po raz drugi, dzieci pozakładały rodziny, życie toczy się dalej – z pamięcią o Danusi, ale nie w jej cieniu.
Scenariusz w realizacji trudny i jak widać możliwy. Warunek – dobre relacje z samym sobą – fundament pod dobre relacje z resztą świata. Psycholodzy, księża, lekarze twierdzą, że gdy dociera do człowieka świadomość o nieuchronnie zbliżającym się końcu, pragnie on „załatwić” swoje sprawy na ziemi. Podziękować, przeprosić, wybaczyć. Dać wskazówki, utwierdzić w kogoś w swojej miłości. Znośniejszy staje się proces żegnania, któremu zawsze towarzyszą emocje niełatwe. Warto ten czas godnie zagospodarować. Skupić się na tym co możliwe tu i teraz. Odchodzącemu dać spokój. Bedzie mu łatwiej; jego bliskim również. Szukanie sensu w umieraniu jest głęboko dotkliwe – gdy piszę te słowa w mnie samej budzi się protest. Ale innego wyjścia nie ma.